wtorek, 2 sierpnia 2011

Sukces czy porażka?

W weekend poprzedzający 67. rocznicę wybuchu powstania warszawskiego, szef MSZ w rządzie PO-PSL - Radosław Sikorski, na swoim twitterze opublikował zdanie: " Warto wyciągnąć lekcje także z tej narodowej katastrofy" i link do strony "przeciwników kultu sprawców powstania warszawskiego"(zobacz). Jak łatwo można się było domyśleć, sprawa ta wywołała burze - po pierwsze - rękę na pamięć o uświęcanym od paru lat  wydarzeniu podniósł jeden z największych wrogów PiS, po drugie - przywołał temat, o jakim okolicach tego dnia nie chce się głośno mówić. Przecież cytując posła PiS Adama Hoffmana - "powinien gloryfikować trud powstania, bo przez ten trud mamy dziś niepodległą RP". Kto ma więc rację? Orędownicy sensu, mimu ogromnej porażki powstania czy jego przeciwnicy? 

Ja osobiście jestem rozdarta. Z jednej strony łatwo mi trzeźwo i sucho oceniać efekt, jako osobie niezwiązanej w żaden sposób z Warszawą. Ale równocześnie zostałam ukształtowana przez ideę romantyczną zawartą w  literaturze, którą czytałam z przymusu i nie, historię, którą wyłożono mi w szkole, jak i ważny okres mojego życia - harcerstwo. A każdy, kto w swoim życiu miał epizod harcerski, powinien wiedzieć, że jego ideologia w dużej mierze zbudowana jest w oparciu o dokonania II RP i polskiego państwa podziemnego z czasu II wojny światowej - czyli też o mit Powstania Warszawskiego. Aby więc wyjść z wewnętrznego impasu postanowiłam zebrać, co pamiętam o powstaniu i podzielić na pozytywne i negatywne aspekty owego wydarzenia.

Powstanie musiało wybuchnąć - mówią. Miasto kipiało. W końcu to w Warszawie, jako stolicy, najwięcej było jednostek organizacyjnych, administracyjnych państwa podziemnego. To tam powstał Związek Walki Zbrojnej, potem Armia Krajowa, a jednym z jej skrzydeł zostały Szare Szeregi - harcerze i harcerki, pokolenie urodzone w dwudziestoleciu międzywojennym, wychowane w myśli patriotyczno-romantycznej. W tym mieście ustalano plany dalszych działań (w porozumieniu z rządem na uchodźstwie), takich jak kontynuowanie akcji "Burza", tam też działali bohaterowie "Kamieni na Szaniec". Dodatkowo wieści z frontów dodawały otuchy - na wschodzie ZSRR już od roku spychał Rzeszę ze swego terenu, na zachodzie ruszył drugi front. Niemcy, według niektórych, nigdy nie byli tak słabi. Tej okazji nie wolno było przegapić.

Powstanie musiało wybuchnąć również z powodów politycznych. Znane były ustalenia z konferencji w Teheranie, wiadomo było, że po wojnie Polska znajdzie się w w strefie wpływów sowieckich. Powstaniem ówcześni chcieli udowodnić, że to zły pomysł, że jako kraj niezłamany i bitki, byłby lepszym nabytkiem drugiej strony. Mówi się, że wywołanie powstania miało przestraszyć ZSRR i zaniechać podobno istniejących planów stworzenia z Polski kolejnej republiki sowieckiej (tak mówiono mi w szkole i wydaje mi się, że to teza z podręcznika autorstwa duetu Radziwiłł-Roszkowski). 

Powstanie wybuchło, bo za rzeką byli Sowieci, a do obrony przed nimi okupant zażądał ludzi. Powstanie wybuchło, w atmosferze radości i nadziei. W chwilowym poczuciu odzyskanej wolności. Po kilku dniach nastrój zaczął się zmieniać i gdy powstanie padało, nie zostało nic z tego, w co wierzono na początku. Nie było też miasta, o które postanowiono się tak bohatersko bić.

Dla mnie osobiście najstraszniejszym aspektem powstania było metodyczne i systematyczne mordowanie ludności cywilnej. Ot tak, w odwecie za zryw. Co roku w rocznicę rzezi Woli i Ochoty, mimowolnie próbuję sobie wyobrazić, co musieli czuć Ci ludzie, kiedy klatka po klatce, mieszkanie po mieszkaniu Niemcy mordowali wszystkich - młodych, starych, kobiety, mężczyzn, dzieci. Ten argument przemawia dla mnie w ocenie powstania na jego minus.

Szkoda mi też miasta. O ile za zniszczenia mojego ukochanego Gdańska mogę obwiniać po części Niemców (uciekając "palili mosty" - głównie infrastrukturę), w większości sowietów - atakując je po prostu zburzyli. W Warszawie było nieco inaczej. Sami powstańcy, w wyniku walk nie zniszczyli tego miasta tak, aby były wielkie problemy z odbudową. Zniszczyli go rozwścieczeni Niemcy, w akcie ostatniego odwetu na przegranym już powstaniu. Tak też "Paryż Północy" legł w gruzach. Kolejny minus.

No i chyba jedna z najbardziej kontrowersyjnych tez przemawiająca za bezsensownością powstania - obok ludności cywilnej (wg najnowszych szacunków zginęło 120-150 tys.), zginęła też młodsza i starsza inteligencja, nadzieja na dobrą, przyszłą państwowość. Coś w tym musi być - chyba tylko do najwrażliwszych i najinteligentniejszych przemawiają mocne teksty, także te o romantyczne potrzebie oddania  siebie, gdy Ojczyzna jest w potrzebie. To oni wykarmieni myślą mesjanistyczną, a także potrzebą zachowania dopiero co przecież odzyskanej wolności, stanęli w pierwszej linii. I to ich pierwszych sięgnęły kule wroga. Chyba, patrząc na kolejne dekady, największy minus.

Czy powstanie miało jednak pozytywne aspekty. Mówi się, że to ono, poprzez ofiarę tysięcy, podłożyło kamień węgielny pod Wolną Polskę. Może. Szukając inspiracji do tego wpisu znalazłam taką wypowiedź uczestnika Powstania - Władysława Bartoszewskiego:
"Ból doznanej klęski i gorycz ogółu ludności z powodu politycznego osamotnienia, w jakim ginęła i niszczała Warszawa, wywarły głęboki wpływ na myślenie polityczne Polaków po 1945 r. Utwierdzała się świadomość, że na nikogo w świecie nie możemy liczyć, tylko na własne siły. W istniejącej sytuacji podziału Europy i świata pozostawała więc tylko droga stawiania biernego oporu i szukania metody przetrwania bez dalszego przelewu krwi. Syndrom Powstania powstrzymywał społeczeństwo od skrajnych form działania w latach zrywów 1956, 1970, 1980, ale z drugiej strony doskonała świadomość tego faktu wpływała moderująco na ocenę postawy społeczeństwa polskiego ze strony Moskwy i znacznie oględniejszy w sumie stosunek ZSRR do satelickiej Polski niż do innych państw bloku wschodniego. Cała rozważna droga kompromisu, prób reform, próby pokojowego okiełznania komunizmu - od Mikołajczyka, poprzez 1956, ruch opozycji demokratycznej w latach 70., aż do ''Solidarności'' 1980 r. - to było pośrednie następstwo Powstania."
Wspomnienie krwawej walki o stolicę rzeczywiście mogło temperować nastroje kolejnych rebeliantów. Szkoda jednak, że potrzebna była taka ofiara, by Polacy doszli do wniosku, że powstania się jednak tak bardzo nie opłacają. Taki plusik, dla Polaka mądrego po szkodzie.

Większym plusem może być wpływ wydarzenia na kulturę i sztukę. Już po wojnie napisanych zostało kilka książek i nakręconych kilka filmów nawiązujących do tych sławetnych 63 dni. Od czasu otwarcia Muzeum Powstania Warszawskiego, mamy istny wysyp lepszych i gorszych inicjatyw próbujących uczcić tamto wydarzenie, lub choćby na nim zarobić. I w taki sposób budujemy kolejne pokolenie romantyków, mam nadzieję jednak, że obok "Kanału" Wajdy obejrzą "Eroicę" Munka, porównają "Kolumbów. Rocznik 20" Bratnego z "Pamiętnikiem z powstania Warszawskiego" Białoszewskiego. Bo nie wszystko co uświęcone zostało przez "górę", tak naprawdę świętym powinno być. Warto znać argumenty za i przeciw, nawet jeśli dla niektórych mogą być one trudne do przyjęcia. 

Na koniec wybrałam moje dwie ulubione piosenki właśnie o Powstaniu - "Kalambury" Pustek z Muńkiem, do tekstu Władysława Broniewskiego oraz "Godzina W" Lao Che. Dwa spojrzenia na to samo wydarzenie.   



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz