poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Dlaczego nie cierpię czytać książek, czyli o zgubnym wpływie literatury młodzieżowej na dorosłych

Oczywiście tytuł jest przewrotny, bo chociaż nie czytam tyle, co kiedyś (to nie przez brak czasu, tylko marnowanie go przed komputerem), to książki wciąż są ważnym elementem mego życia. Dlaczego więc tak zatytułowałam posta? A to dlatego, że moja ostatnia lektura weszła mi tak do głowy, że mimo usilnych prób nie mogę się przestać o niej myśleć. Uczucie te przypomina zauroczenie, nawet zakochanie. Dziwnie to brzmi, ale to nie mój pierwszy raz. Odkąd zaczęłam się nad tym zastanawiać, to tak samo zauroczona/zakochana czułam się jak odkryłam muzykę Kings of Leon,  filmy "Melancholia" Larsa von Triera czy podstawową trylogię "Star Wars",  książki "Diuna" Franka Herberta czy "Kocia kołyska" Kurta Vonneguta czy seriale "The Walking Dead" czy "Homeland". A teraz do tej listy dołączyły trzy książki Suzanne Collins "Igrzyska śmierci", "W pierścieniu ognia" i "Kosogłos".

Po książki sięgnęłam po obejrzeniu filmu, pod tym samym tytułem, co pierwsza część trylogii. Z czystej ciekawości. Jak łatwo odgadnąć, choćby na podstawie krótkiej listy moich kulturowych zauroczeń, lubię tematykę s-f, nie tzw. "twardą", ale tą wywołującą uczucie niepokoju, brak pewności co do jutra - często odnoszącą się do relacji państwo-obywatel, władza, totalitaryzm, niewyobrażalna broń, tajemnica. I w tę tematykę wpisywał się film - państwo Panem stworzone na gruzach Ameryki Północnej, jest państwem totalitarnym. Prezydent to w rzeczywistości dyktator, który utrzymuje w ryzach podległe mu dwanaście dystryktów przy pomocy najokrutniejszego pomysłu, jaki mógł zaświtać w głowie despoty - corocznych igrzysk z udziałem dwóch przedstawicieli z tych dystryktów. Dlaczego pomysł jest okrutny? Bo w igrzyskach może brać udział tylko młodzież w wieku 12-18 lat, jeden chłopak i jedna dziewczyna, a zwycięzca może być tylko jeden - reszta musi zginąć. A żeby było "zabawniej" - zakazane jest przygotowywanie młodzieży do tych igrzysk - ku uciesze mieszkańców Kapitolu-stolicy tego państwa, jedynych nie uczestniczących w nich mieszkańcach, do igrzysk przystępują ludzie zupełnie doń nie przygotowani. 

Powieść zaczyna się właśnie w dniu wyboru trybutów - przedstawicieli owych dystryktów. Główna bohaterka - 16-letnia Katniss, mieszka z matka i siostrą w Dwunastym Dystrykcie, najbiedniejszej części państwa. Na plac, gdzie odbędzie się losowanie trybutów, przybywa z młodszą siostrą Prim, która skończywszy 12 lat, ma wziąć pierwszy raz w losowaniu. Pech chce, że spośród tysięcy kartek, właśnie wylosowana zostanie ona - mała Prim. Jej siostra, chcąc ją ratować, zgłasza się za nią, na ochotnika. Za chwilę dołącza do niej drugi trybut, również 16-letni, syn piekarza - Peeta. 
To tyle treści - to wszystko wiadomo z plakatów, zapowiedzi kinowych czy niektórych, krążących w sieci recenzji i opinii. Nie chcę zdradzać reszty tym, którzy ani filmu nie widzieli, ani nie sięgnęli po książki, a może by chcieli to zrobić.

Czemu więc zachwyciła mnie pozornie przewidywalna historia? Czy chodziło o wartką akcję? Nie, nie jestem zwolenniczką szalonych pościgów, ogromnej ilości krwi. Raczej nie akcja, co raczej zaskakiwanie jej zwrotami i niespodziewane, wręcz nieprzewidywalne (lub takie, jakiego się najmniej oczekuje) zakończenie. Czy może wątek miłosny? Jakoś ciężko mi przeżywać wątek miłości 16-, 18-latków, zwłaszcza że opisany jest on tylko w romantyczno-platoniczny sposób - jestem na to trochę za stara. Raczej to, że nie jest on najważniejszy, że do końca nie wiadomo, czy uczucia są prawdziwe, odpowiednio ulokowane i czy mają jakikolwiek sens,  bo nie wie tego sama bohaterka. A to z jej perspektywy oglądamy świat. Czy może chodzi o jaskrawe antywojenne, antytotalitarne czy antyutopijne przesłanie? I że nie każde działanie jest pożądane, a świat nie jest biało-czarny, a bohater albo tylko dobry, albo tylko zły? Chyba najbardziej o to. Jakoś tak się złożyło, że czytając książkę, zrobiłam sobie przerwę na codzienną porcje telewizyjnych wiadomości. Pokazywali akurat, w jaki sposób Asad "realizuje" postanowienia wprowadzenia pokoju w Syrii. Jakoś nagle to, co przeczytałam wcześniej w książce, stało się aktualne tu, w naszym świecie i teraz, nie za jakiś odległy czas. I ta ciągła myśl, że w takich czasach dorasta się bardzo szybko. Przez cały czas zapominałam o wieku bohaterów, bo to wobec wydarzeń, znaczenia nie miało. 

Tak jak o gustach się nie dyskutuje (a w sumie, dlaczego?), tak nie powinno się kwestionować emocji, jakie wywołać może kulturowy wytwór, jakim jest książka. Może dla niektórych będzie to kolejna kiczowata historyjka, ale dla mnie jest to mądra, pełna zaskoczeń i bólu książka. Aby sobie wyrobić własne zdanie, warto poświęcić kilka wieczorów. Naprawdę warto. Choćby tylko dla tropienia antycznych i współczesnych tropów. Jest tego trochę, gwarantuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz